Jesienne liście...

Dzisiaj wreszcie dzień bez biegania na rehabilitację z małym. Męczące to było, znaczy się droga, którą musiałam przebyć. Wczoraj miałam po dziurki w nosie tego łażenia. Dobił mnie chyba czwartek, kiedy w strugach deszczy zapitalałam jak głupia bez parasolki – bo przecież brakuje mi trzeciej ręki, po kałużach – na szczęście miałam kalosze. Byłam tak przemoczona i wściekła, że jakby ktoś mi coś powiedział nie po mojej myśli, chyba bym pogryzła. Wczoraj był piękny dzień ale dwa tygodnie latnia po 10 kilometrów dziennie odcisnęły swoje piętno na mnie. O zgrozo, zaczynając codzienną wyprawę miałam cichą nadzieję i jak to zwykle bywa, nadzieją matką głupich. Wracając więc – o zgrozo, nic nie schudłam od tych codziennych gonitw. Dzisiaj miałam bardzo rozbudowane plany skierowane na różnorodne prace. Skończyło się na planach. Mieliśmy gości a wcześniej spacer po pobliskim lasku. Ładnie, tak kolorowo, choć zwiastuje to niestety zimę, której nie cierpię z wyjątkiem świąt Bożego Narodzenia. Zimno, ciemno, do domu nie daleko ale nie po mojemu, głównie ze względu na to zimno.



Komentarze

Ślepaczki

Ja Pacze Sercem - adopcje kotów niewidzących

Popularne posty